sobota, 31 stycznia 2015

Część 5



  

  Nigdy w życiu nie byłam na koncercie. Nie koniecznie była to kwestia pieniędzy, a raczej
 strachu, który mnie ogarniał kiedy przebywałam w pomieszczeniu z większą ilością osób. Dlatego
 bardzo się ucieszyłam, gdy Dick zaprowadził mnie na ubocze sceny, gdzie swoje miejsca zajęli już
 chłopcy od nagłośnienia i światła. Uśmiechnęłam się w stronę Paula, który przekazywał komuś
  informacje przez małą krótkofalówkę. Rety, faktycznie organizacja tego wszystkiego jest wielką 
sprawą. Myślałam, że rozstawienie sprzętu i podłączenie paru kabli zajmuje chwilę, ale patrząc na 
ich zaangażowanie i czas, jaki musieli poświęcić, aby wszystko dopiąć na ostatni guzik... 

- Powodzenia - powiedziałam w stronę idącej czwórki muzyków.

  Kyle zakładał właśnie słuchawki, a Will i Woody żartobliwie się przekomarzali. Tylko Dan szedł z tyłu, nerwowo przygryzając dolną wargę. 

- Damy czadu! Dan nie bądź babą - krzyknął Kyle, czekając na sygnał Dicka, który pozwoli mu zająć swoje miejsce przy keyboardzie. 

  Poklepałam wokalistę po ramieniu, próbując dodać mu otuchy. Uśmiechnął się delikatnie i nerwowo przeczesał włosy. 

- Widzimy się za godzinę - powiedziałam wesoło, popychając go w stronę sceny, z przed której dobiegały dzikie piski i okrzyki czekających fanów. 

  To, co nastąpiło chwilę później przeszło ludzkie pojęcie. Obawiałam się o uszkodzenie słuchu, ponieważ ilość decybeli, jaka rozbrzmiała po wejściu chłopców na scenę, była stanowczo zbyt duża. 

  Nie potrafiłam stać spokojnie podczas trwania koncertu. Euforia i radość z jaką Bastille przebywali na scenie oddziałała na mnie ze zdwojoną siłą. Ignorując rozbawione spojrzenia, przywykłych już do tego chłopaków należących do ekipy, skakałam dookoła własnej osi i krzyczałam co piąte słowo, które udało mi się zapamiętać z soundchecku. Chyba będę musiała przejrzeć ich piosenki, ponieważ naprawdę bardzo mi się spodobały. Zresztą podróżując z nimi przez kolejnych kilka tygodni wypadałoby wiedzieć, o czym śpiewają codziennie. 

  Ledwo łapiąc oddech, dziko wymachiwałam rękoma. Jakim cudem Dan był w stanie nienagannie śpiewać, wyciągając naprawdę trudne dźwięki, cały czas skacząc po scenie jak mała małpka w klatce? 

- Wybacz, Alex - szepnął Dick, przeciskając się obok mnie. 
  
  Pokiwał głową w stronę trzech ochroniarzy ustawiających się pod sceną. Spojrzałam zdziwiona. Nie wiedziałam, że chwilę później, kiedy rozbrzmieją pierwsze dźwięki "Flaws" Dan założy kaptur na głowę i wejdzie w tłum. Wstrzymałam oddech, kiedy tysiące fanek i fanów (to już jest trochę dziwne, prawa?) używając całej siły jaką mają, próbują za wszelką cenę przyciągnąć do siebie wokalistę. Jedni wkładali mu ręce pod kaptur, drudzy próbowali rozpiąć bluzę, a niektórzy nawet... Poważnie? Szarpali za pasek od spodni, jakby chcieli włożyć tam swoje ręce... 

- Tak zawsze? - spytałam stojącego kawałek dalej Paula, który z rozbawieniem przyglądał się całej sytuacji.

- To jeszcze nic. Po którymś koncercie Dan znalazł w gaciach karteczkę z numerem telefonu.

 * * *


- To było niesamowite - kurczowo szarpałam Dick'a za ramię nie mogąc pozbyć się gigantycznego uśmiechu, który pojawił się na mojej twarzy zaraz po pierwszych taktach "Bad Blood". Wiem, że zachowywałam się jak małe dziecko, które w końcu dostało to, co sobie wymarzyło, ale w tamtej chwili najmniej mi to przeszkadzało.

- Wiem, Alex. Widzę to codziennie od ostatniego roku - westchnął łapiąc mnie za rękę i unieruchamiając. - Oddychaj powoli, bo się zapowietrzysz.
 
  Zaśmiałam się próbując ukryć ogarniające zażenowanie.

- Za pół godziny będziemy się zbierać. Jeszcze dzisiaj musimy wyjechać - dodał Dick, wyrywając Kyle'owi kolejną butelkę piwa z ręki. - Dziś ty i Will wychodzicie do fanów. Bądźcie w stanie.

- No wiesz co! Za kogo ty mnie masz? - krzyknął Kyle teatralnie wyciągając przed siebie ręce, aby po chwili docisnąć je do serca.

- Gdzie Smith? - westchnął Dick rozglądając się po pomieszczeniu. - Przysięgam jeśli jeszcze raz zamkniecie go w jakimś schowku, nie ręczę za siebie - warknął.

- Nie bój się, układa włosy - zaśmiał się Woody. - Swoją drogą długo tam nie siedział - mało dyskretnie przybił piątkę z Kyle'm, który tylko przewrócił oczami. 

- Szukałem go dwie godziny. Spóźniliśmy się na nagranie w Amsterdamie, a znalazłem go w schowku na szczotki robiącego sobie pożegnalne selfie. Był tak pijany, że nie raczył odebrać telefonu - wyjaśnił spoglądając na mnie i głośno wzdychając. - Błagam cię, Alex, chociaż ty mnie nie zawiedź - poklepał mnie po ramieniu i odszedł.

  Poczekaliśmy, aż opuści pokój, po czym ryknęliśmy śmiechem. Biedny Dick, naprawdę nie ma łatwo z tą bandą dzieciaków. 

- Jestem wykończony - powiedział Dan rzucając się z jękiem na kanapę. 

  Poprawił czapkę, którą w końcu zdecydował się włożyć i sięgnął po butelkę z piwem. Spojrzał na mnie, a następnie poklepał wolne miejsce obok siebie. Zaśmiałam się pod nosem i zgarniając po drodze paczkę żelek, usiadłam. Otoczył mnie przyjaźnie ramieniem i sięgnął do torebki. 

- Ej! - warknęłam. - Możesz brać ode mnie wszystko, ale od żelków i czekolady łapy trzymaj z daleka - powiedziałam siląc się na wrogi ton. 

- Maruda - rozczochrał mi włosy i zaśmiał się cicho. 

- Może zamówimy dziś pizzę? - zapytał głośno Woody, przewracając się po drodze o walizkę, którą Kyle rozłożył na środku pokoju.

* * * 

  Na wstępie bardzo chciałabym przeprosić za długi okres oczekiwania na rozdział. Niestety praca, szkoła i chociaż odrobina życia towarzyskiego zajmują mi tyle czasu, że moja doba ma za mało godzin. Rozdział nie zachwyca, akcja praktycznie nie ruszyła z miejsca, ale obiecuję, że wszystko niedługo ulegnie poprawie! Dziękuję za ponad 400 wyświetleń. Jesteście niesamowici! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz