sobota, 31 stycznia 2015

Część 5



  

  Nigdy w życiu nie byłam na koncercie. Nie koniecznie była to kwestia pieniędzy, a raczej
 strachu, który mnie ogarniał kiedy przebywałam w pomieszczeniu z większą ilością osób. Dlatego
 bardzo się ucieszyłam, gdy Dick zaprowadził mnie na ubocze sceny, gdzie swoje miejsca zajęli już
 chłopcy od nagłośnienia i światła. Uśmiechnęłam się w stronę Paula, który przekazywał komuś
  informacje przez małą krótkofalówkę. Rety, faktycznie organizacja tego wszystkiego jest wielką 
sprawą. Myślałam, że rozstawienie sprzętu i podłączenie paru kabli zajmuje chwilę, ale patrząc na 
ich zaangażowanie i czas, jaki musieli poświęcić, aby wszystko dopiąć na ostatni guzik... 

- Powodzenia - powiedziałam w stronę idącej czwórki muzyków.

  Kyle zakładał właśnie słuchawki, a Will i Woody żartobliwie się przekomarzali. Tylko Dan szedł z tyłu, nerwowo przygryzając dolną wargę. 

- Damy czadu! Dan nie bądź babą - krzyknął Kyle, czekając na sygnał Dicka, który pozwoli mu zająć swoje miejsce przy keyboardzie. 

  Poklepałam wokalistę po ramieniu, próbując dodać mu otuchy. Uśmiechnął się delikatnie i nerwowo przeczesał włosy. 

- Widzimy się za godzinę - powiedziałam wesoło, popychając go w stronę sceny, z przed której dobiegały dzikie piski i okrzyki czekających fanów. 

  To, co nastąpiło chwilę później przeszło ludzkie pojęcie. Obawiałam się o uszkodzenie słuchu, ponieważ ilość decybeli, jaka rozbrzmiała po wejściu chłopców na scenę, była stanowczo zbyt duża. 

  Nie potrafiłam stać spokojnie podczas trwania koncertu. Euforia i radość z jaką Bastille przebywali na scenie oddziałała na mnie ze zdwojoną siłą. Ignorując rozbawione spojrzenia, przywykłych już do tego chłopaków należących do ekipy, skakałam dookoła własnej osi i krzyczałam co piąte słowo, które udało mi się zapamiętać z soundchecku. Chyba będę musiała przejrzeć ich piosenki, ponieważ naprawdę bardzo mi się spodobały. Zresztą podróżując z nimi przez kolejnych kilka tygodni wypadałoby wiedzieć, o czym śpiewają codziennie. 

  Ledwo łapiąc oddech, dziko wymachiwałam rękoma. Jakim cudem Dan był w stanie nienagannie śpiewać, wyciągając naprawdę trudne dźwięki, cały czas skacząc po scenie jak mała małpka w klatce? 

- Wybacz, Alex - szepnął Dick, przeciskając się obok mnie. 
  
  Pokiwał głową w stronę trzech ochroniarzy ustawiających się pod sceną. Spojrzałam zdziwiona. Nie wiedziałam, że chwilę później, kiedy rozbrzmieją pierwsze dźwięki "Flaws" Dan założy kaptur na głowę i wejdzie w tłum. Wstrzymałam oddech, kiedy tysiące fanek i fanów (to już jest trochę dziwne, prawa?) używając całej siły jaką mają, próbują za wszelką cenę przyciągnąć do siebie wokalistę. Jedni wkładali mu ręce pod kaptur, drudzy próbowali rozpiąć bluzę, a niektórzy nawet... Poważnie? Szarpali za pasek od spodni, jakby chcieli włożyć tam swoje ręce... 

- Tak zawsze? - spytałam stojącego kawałek dalej Paula, który z rozbawieniem przyglądał się całej sytuacji.

- To jeszcze nic. Po którymś koncercie Dan znalazł w gaciach karteczkę z numerem telefonu.

 * * *


- To było niesamowite - kurczowo szarpałam Dick'a za ramię nie mogąc pozbyć się gigantycznego uśmiechu, który pojawił się na mojej twarzy zaraz po pierwszych taktach "Bad Blood". Wiem, że zachowywałam się jak małe dziecko, które w końcu dostało to, co sobie wymarzyło, ale w tamtej chwili najmniej mi to przeszkadzało.

- Wiem, Alex. Widzę to codziennie od ostatniego roku - westchnął łapiąc mnie za rękę i unieruchamiając. - Oddychaj powoli, bo się zapowietrzysz.
 
  Zaśmiałam się próbując ukryć ogarniające zażenowanie.

- Za pół godziny będziemy się zbierać. Jeszcze dzisiaj musimy wyjechać - dodał Dick, wyrywając Kyle'owi kolejną butelkę piwa z ręki. - Dziś ty i Will wychodzicie do fanów. Bądźcie w stanie.

- No wiesz co! Za kogo ty mnie masz? - krzyknął Kyle teatralnie wyciągając przed siebie ręce, aby po chwili docisnąć je do serca.

- Gdzie Smith? - westchnął Dick rozglądając się po pomieszczeniu. - Przysięgam jeśli jeszcze raz zamkniecie go w jakimś schowku, nie ręczę za siebie - warknął.

- Nie bój się, układa włosy - zaśmiał się Woody. - Swoją drogą długo tam nie siedział - mało dyskretnie przybił piątkę z Kyle'm, który tylko przewrócił oczami. 

- Szukałem go dwie godziny. Spóźniliśmy się na nagranie w Amsterdamie, a znalazłem go w schowku na szczotki robiącego sobie pożegnalne selfie. Był tak pijany, że nie raczył odebrać telefonu - wyjaśnił spoglądając na mnie i głośno wzdychając. - Błagam cię, Alex, chociaż ty mnie nie zawiedź - poklepał mnie po ramieniu i odszedł.

  Poczekaliśmy, aż opuści pokój, po czym ryknęliśmy śmiechem. Biedny Dick, naprawdę nie ma łatwo z tą bandą dzieciaków. 

- Jestem wykończony - powiedział Dan rzucając się z jękiem na kanapę. 

  Poprawił czapkę, którą w końcu zdecydował się włożyć i sięgnął po butelkę z piwem. Spojrzał na mnie, a następnie poklepał wolne miejsce obok siebie. Zaśmiałam się pod nosem i zgarniając po drodze paczkę żelek, usiadłam. Otoczył mnie przyjaźnie ramieniem i sięgnął do torebki. 

- Ej! - warknęłam. - Możesz brać ode mnie wszystko, ale od żelków i czekolady łapy trzymaj z daleka - powiedziałam siląc się na wrogi ton. 

- Maruda - rozczochrał mi włosy i zaśmiał się cicho. 

- Może zamówimy dziś pizzę? - zapytał głośno Woody, przewracając się po drodze o walizkę, którą Kyle rozłożył na środku pokoju.

* * * 

  Na wstępie bardzo chciałabym przeprosić za długi okres oczekiwania na rozdział. Niestety praca, szkoła i chociaż odrobina życia towarzyskiego zajmują mi tyle czasu, że moja doba ma za mało godzin. Rozdział nie zachwyca, akcja praktycznie nie ruszyła z miejsca, ale obiecuję, że wszystko niedługo ulegnie poprawie! Dziękuję za ponad 400 wyświetleń. Jesteście niesamowici! 

sobota, 3 stycznia 2015

Część 4



  Nawet zakrycie głowy poduszką nie pomogło uciszyć głośnego krzyku Dicka próbującego rozbudzić wszystkie śpiące królewny. Próbowałam znowu wrócić do idyllicznego świata w moim śnie, ale mocne potrząsanie za ramię, skutecznie mi to uniemożliwiło. 

- Już wstaję - mruknęłam z trudem otwierając oczy. 

  W drzwiach zauważyłam szczerzącego się Kyle'a  i zdziwionego Dicka. Nie wiedziałam, o co im chodziło, więc chwilę później dostrzegłam skulonego u mojego boku Dana. Okulary prawie całkowicie zsunęły mu się z nosa, a słuchawki i komputer, na którym do późna oglądaliśmy mój ulubiony serial leżały na podłodze otoczone pustymi butelkami po piwie. 

  Zerwałam się z kanapy, budząc tym samym zdezorientowanego wokalistę. 

- Co jest? - mruknął, próbując wyswobodzić się z koca, którym nakryliśmy się kilka godzin wcześniej.

- Za pięć minut śniadanie, za piętnaście chcę was widzieć w budynku - powiedział surowo, groźnie na mnie spoglądając, Dick. 

  Uśmiechnęłam się niewinnie i zgrabnie wyminęłam leżącego i duszącego się ze śmiechu wąsacza. Wygrzebałam z łóżka podręczną torbę, w której po chwili zaczęłam szukać czegoś odpowiedniego na dzisiejszy dzień. Jak zwykle skończyłam z czarnymi rurkami i koszulką jednego z moich ulubionych zespołów - 3 doors down. Skierowałam się do prowizorycznej łazienki, aby doprowadzić się do stanu względnej użyteczności. 

  Kilka minut później dołączyłam do czterech mężczyzn jedzących śniadanie w jadalni, która z ledwością pomieściła tak dużą liczbę osób. Zajęłam miejsce obok Willa, który patrzył zdziwiony na mlaskającego w stronę Dana, Kyle'a.

  Sięgnęłam po patelnię i nałożyłam sobie odrobinę jajecznicy. Nie byłam specjalnie głodna, a głupie żarty Kyle'a trochę wytrąciły mnie z równowagi. Nie podobało mi się również zachowanie Dicka, który przecież doskonale mnie znał i na pewno wiedział, że nie mam zamiaru angażować się w jakiekolwiek relacje z jego podopiecznymi. Oglądaliśmy tylko głupi serial i zasnęliśmy w trakcie, nic nadzwyczajnego. 

- Wszystko w porządku? - spytał Dan, przecierając zaspane oczy. 

- Jasne - odparłam, uśmiechając się delikatnie. Chyba jednak muszę przywyknąć, że wszystko, co będę robiła, będzie szeroko komentowane przez przesyconą testosteronem męską publiczność. 

- Dobra, musimy się zbierać. Jeśli chcesz to możesz zostać, ale myślę, że Dick chciałby, abyś spędziła te parę godzin z nim - powiedział Woody, poprawiając grzywkę, która opadła mu na oczy. Jego włosy były bardziej zadbane i lśniące niż moje, muszę koniecznie spytać jakiej odżywki używa. 

- Oczywiście. Taki miałam zamiar - zgarnęłam z kanapy bluzę i szybko starałam się zawiązać moje ulubione, znoszone trampki. 

  Zwartą grupą opuściliśmy pojazd i udaliśmy się w stronę tylnego wejścia do amfiteatru. W oddali dosłyszeć można było głośne rozmowy i piski. 

- Wasze fanki już czekają - powiedziałam wesoło.

  Chłopaki rozejrzeli się zdezorientowani.

- Niemożliwe. Jest dopiero siódma rano, drzwi otwierają o dwudziestej - mruknął Dan, próbując powstrzymać uśmiech. 

  Pokazując przepustki, które wieczorem rozdał nam Dick, przeszliśmy przez bardzo gburowatą ochronę składającą się z dwóch, aż nazbyt umięśnionych mężczyzn.

- Nigdzie tego nie zostaw, bo jeśli żadnego z nas nie będzie w pobliżu, ciężko będzie ci dostać się tutaj z powrotem - poradził Will, zakładając mi zalaminowany  identyfikator na szyję. 

  Przechodząc przez niezliczoną ilość krętych korytarzy trafiliśmy do ogromnego pomieszczenia z jaskrawym napisem na drzwiach "Bastille". Weszliśmy do środka, gdzie kilka osób krzątało się rozpakowując niezliczone ilości skrzynek i pudeł, oznaczonych logiem zespołu. 

- Paul, przyszedł ten wzmacniacz? - spytał Dan podchodząc do średniego wzrostu mężczyzny z kręconymi włosami i dziwacznym kapeluszem na głowie.

- Tak, Ad właśnie zaczął rozstawiać sprzęt. Zaraz zajmiemy się nagłośnieniem, więc będziecie mogli zrobić soundcheck.

  Usiadłam na kanapie znajdującej się pod ścianę i obserwowałam całe to zamieszanie z uśmiechem na twarzy. Nie sądziłam, że to takie interesujące i ekscytujące. 

  Tony kabli, setki metrów taśmy później, wszystko było gotowe. Skierowałam się w stronę sceny, na której trwały ostatnie poprawki montowania trzech ogromnych trójkątów na końcu podium.

- Zaraz sprawdzimy światła i możecie zaczynać - zakomenderował Dick, podchodząc do mnie i opierając podbródek o moją głowę. - Jestem wykończony, a nie ma nawet południa - mruknął, obejmując mnie ramionami. 

- Może ci w czymś pomóc? - spytałam uczynnie, w duchu mając nadzieję, że jednak nie skorzysta z  mojej propozycji.

- Nie, coś ty... Jesteś na wakacjach - powiedział zmęczonym głosem. Po chwili zawahania kontynuował - Chociaż jeśli bardzo chcesz... Dałbym ci parę numerów, wykonałabyś kilka połączeń. Zaraz ci powiem, co masz mówić. Nic skomplikowanego. Musisz tylko potwierdzić kilka wywiadów i sesji zdjęciowych, co ty na to? - Spojrzał na mnie z nadzieją. Jak mogłam odmówić?

- Oczywiście. Zaraz się tym zajmę. 

  Próbowałam powstrzymać ogarniającą mnie tremę. Mam dzwonić do stacji radiowych i telewizyjnych? To zbyt trudne. 

  Dick poprowadził mnie do małego pokoju, w którym znajdował się tylko ogromny telewizor i biurko, kompletnie zagracone różnymi papierami i dwoma komputerami z otwartymi, niezliczonymi ilościami programami. 

- Tu masz ciszę i spokój. Musisz tylko zadzwonić, przedstawić się, powiedzieć, że jesteś zastępcą menedżera Bastille i potwierdzić ustalone wcześniej daty. Nic trudnego - wyjaśnił, podając swój służbowy telefon i notatnik. 
 
- Zastępcą? - uniosłam zdziwiona brwi.

- To miała być druga niespodzianka, ale niestety musiałem wykorzystać ją wcześniej - powiedział wesoło. - Ustaliłem z wytwórnią, że przy okazji tych wakacji, odbędziesz małe praktyki menedżerskie. Z pewnością przydadzą ci się na studiach. 

  Z trudem pozbierałam myśli. O mój Boże... Ten facet był niesamowity. 

  Podskoczyłam z radością i z piskiem rzuciłam na szyję przyjaciela.

- Dziękuję! - krzyknęłam mu prosto do ucha, nie mogłam pohamować ogarniającej mnie radości. Nigdy w życiu nie spodziewałam się, że będę miała szansę uczyć się od kogoś takiego. W porównaniu do innych propozycji praktyk, które przeglądałam, i które musiałam odbębnić do końca tego roku, Dick był najbardziej kompetentną do tego osobą.

- Dobra, koniec rozczulania. Bierz się do roboty Connor! - zarządził wybuchając śmiechem i opuszczając pokój. 

  Usiadłam za biurkiem i wzięłam kilka głębszych oddechów. To nic trudnego, Alex. Przecież nie raz zamawiałaś pizzę. Więc od kiedy boisz się zatelefonować do kilku osób? Parsknęłam śmiechem. 

  Pół godziny później zakończyłam ostatnie połączenie i z triumfalną miną kierowałam się w stronę sceny, na której trwała właśnie próba dźwięku. Podałam zamyślonemu Dickowi telefon i notatnik oraz mały kalendarz, na którym czerwonym markerem zaznaczyłam nadchodzące wydarzenia. 

- Zrobione szefie - zasalutowałam i ze śmiechem padłam na fotel obok niego. 

  Dan dziko skakał po scenie, wymachując rękami i machając głową jakby uderzał o bęben. Kyle chodził w miejscu, grając na keyboardzie, a Woody podskakiwał na swoim małym krzesełku uderzając w ogromną perkusję. Tylko Will stał na uboczu z miłością wpatrując się w gitarę, na której właśnie grał. Nie powiem, z podziwem wpatrywałam się w czwórkę mężczyzn, którzy właśnie teraz pokazywali jak naprawdę są szczęśliwi, robiąc z pasją, to co im się od dawna marzyło. 

  Kilka piosenek później, kiedy już całkowicie zakochałam się w ich muzyce, skończyli próbę. Dan szybkimi łykami opróżnił całą butelkę wody i zaczął wachlować się ręcznikiem. 

- Dick, potrzebne są wiatraki. Jak dojdą ludzie to nie dam rady - wydusił, łapiąc oddech. 

- Zaraz załatwię. Dobra, jest piętnasta. Zamówię taksówki i wybierzemy się gdzieś na obiad, o siedemnastej mamy wywiad dla tutejszego radia, a potem od razu kierujemy się tutaj - zarządził.

  Chór potakujących głosów rozbrzmiał echem w tej pięknej, idealnie zaprojektowanej akustycznie sali. Dan i Kyle poszli się przebrać, a reszta dołączyła do nich wesoło rozmawiając. Stanęłam na środku sceny i z podziwem patrzyłam na ogrom pomieszczenia. Na pewno mogło pomieścić kilka tysięcy ludzi. Niesamowite. 

  Podeszłam do czerwono czarnego keyboardu, ustawionego na środku sceny, bokiem do publiki. Położyłam palce na klawiszach w tym samym momencie, kiedy wspomnienia z dzieciństwa rozjaśniały mi w głowie. Próbowałam przypomnieć sobie piosenkę, której kiedyś nauczył mnie Dick, ale nuty tylko niewyraźnie układały mi się w głowie. Zagrałam początek, robiąc kilka podstawowych błędów. Bądź co bądź, pięć lat przerwy robi swoje. Piękne dźwięki rozbrzmiały echem, a ja z uśmiechem skierowałam się na backstage. To naprawdę były jedne z lepszych dni w moim życiu... 


* * *
  
  Koniecznie posłuchajcie niesamowitego LUX LISBON i ich GET SOME SCARS EP. Nie będziecie zawiedzeni. 

poniedziałek, 29 grudnia 2014

Część 3



  
 Chłodne powietrze spływające znad kanału La Manche, którym właśnie płynęliśmy skutecznie mnie rozbudziło. Ściskałam w dłoniach kubek z gorącą czekoladą, którą chwilę wcześniej przyniósł mi Woody i spoglądałam na niespokojne wody.

- Dziękuję, że mnie tu zabrałeś - mruknęłam do Dicka, stojącego pół metra ode mnie. W ręku trzymał telefon, a w drugim mały notatnik, w którym zapisywał wszystkie informacje spływające do niego z wytwórni. 
  
 Teraz dopiero miałam okazję zobaczyć, jak bardzo jest zapracowany. Wszystko było na jego głowie. Od organizacji koncertów, dopilnowania transportu, podopiecznych. Musiał zapewnić im bezpieczeństwo i zabawę jednocześnie, co obserwując ich od dłuższego czasu, nie było łatwym zadaniem. Zrozumiałam, że rzadki kontakt z jego strony nie był celowy, a i tak robił wszystko, co mógł.

- Wiesz, że to żaden problem - powiedział, obejmując mnie jednym ramieniem. - Cieszę się, że jesteś tutaj ze mną. Stęskniłem się - dodał, spoglądając mi w oczy. 

  Westchnęłam cicho. Ten mężczyzna mnie uratował. I może nie zdawał sobie całkowicie z tego sprawy, ale zawdzięczałam mu życie. 

- Kiedy ci się za to wszystko odwdzięczę? - zaśmiałam się dopijając zimną już czekoladę. 

- Wystarczy, że będziesz się dobrze bawić. - Poprawił mi grzywkę, która niesfornie opadła na oczy. - Chodź do środka, jest zimno, jeszcze mi się przeziębisz.

- Dobrze, tato - zawołałam, biegnąc do środka promu. Usłyszałam przekleństwa adresowane do mnie. Nienawidził kiedy tak mówiłam. Twierdził, że jeszcze bardziej odznaczał się jego wiek i to, że był ode mnie starszy. 

  Usiadłam przy ogromnym stole, przy którym wesoło rozmawiała i jadła cała ekipa. Byłam pod wrażeniem. Jedenastu mężczyzn, którzy wcześniej niekoniecznie się znali, ale potrafili stworzyć niesamowitą ekipę, zespół odnoszący międzynarodowy sukces. Grupa przyjaciół, którą bardzo polubiłam. 

- Szukaliśmy was - powiedział Dan kiedy wraz z Dickiem zajęliśmy ostatnie wolne miejsca. - Paul wspominał coś o uszkodzonym wzmacniaczu, jak dojedziemy trzeba będzie się tym zająć. Chciałbym również przećwiczyć nową piosenkę, może spróbujemy ją zagrać w czasie tej trasy? - Spojrzał z wyczekiwaniem na swojego menedżera. Widziałam, jak bardzo przejmuje się tym wszystkim. Z jednej strony pewny siebie, świadom sukcesu i ciągłych postępów, a z drugiej nieśmiały, wstydliwy, pesymistycznie nastawiony do wszystkiego, a w szczególności spraw związanych z zespołem, którego był założycielem. 

-  Nie ma sprawy - skomentował Dick, szybko zapisując się w telefonie. - Wzmacniacz zamówiłem wczoraj, będzie czekał na miejscu. Jutro nie będzie możliwości, abyś wszedł w tłum, scena jest na dużym podwyższeniu, a sprzedali tyle biletów, że barierki będą zbyt blisko, by rozstawić schody. 

- Szkoda. Uwielbiam to - sposępniał na chwilę. - To niesamowite, prawda? Że jeszcze niedawno na koncerty przychodzili tylko nasi znajomi i obcy, których Kyle siłą zaciągał nawet z pubowych toalet obiecując im darmowego browara. A teraz? Prawie wszystkie koncerty są wyprzedane... 

- Dan, zacznij w nas wierzyć. Może nie jesteśmy, aż tak do dupy skoro ludzie płacą niemałe pieniądze, by nas zobaczyć - powiedział Will spoglądając na przyjaciela z uśmiechem. 

- Ale to strasznie dziwne... Nie powiem, zajebiste uczucie, kiedy tłum śpiewa piosenki, które tworzysz przez kilka lat w sypialni, a potem pracujesz kolejnych kilka, by nadać im kształt i wyraz, ale... Nadal nie mogę uwierzyć, że to wszystko się udało. Idzie tak gładko...

- Koniec pierdolenia! - Zarządził Kyle, kończąc ostatni kawałek pizzy. Resztki posiłku wczepiły mu się w nad wyraz wyhodowane wąsy. Musiałam powstrzymać się od parsknięcia śmiechu.

- Dick wiele mi mówił o pracy, jaką włożyliście w to wszystko. Sukcesu nie da się osiągnąć od tak. Trzeba na niego ciężko zapracować, aby przyniósł wyczekiwane owoce - wtrąciłam się cicho z trudem spoglądając na chłopaków. - Wam się udało. Cieszcie się tym i starajcie się nie ostać na laurach, a będzie jeszcze lepiej.

- Dzięki, Alex jesteś kochana - zamruczał Kyle żartobliwie uderzając mnie w ramię. - Prawie się zawstydziłem - dodał. 

  Pokręciłam z dezaprobatą głową. Byli niewiarygodni.

 * * *
 

  Po dotarciu do Calais od razu zmuszeni byliśmy do zajęcia miejsc w tour busie i krótkiej podróży do miejsca, w którym miał się odbyć jutrzejszy koncert. Gwizdnęłam z podziwu, kiedy ujrzałam ogromny gmach paryskiego amfiteatru. Widok był imponujący. Stara, przedwojenna zabudowa otoczona starannie zadbanym parkiem. Miejsce, do którego chce się przychodzić i wracać. 

- Wow.

  Ciche okrzyki chłopaków sprawiły  mi uśmiech. Więc nie tylko ja byłam pod wrażeniem ogromu tego, co osiągnęli. 

- Jest już późno, także szybkie zwiedzenie wnętrza, a całą resztę zaczniemy przygotowywać od rana. Jeśli chcecie to zaraz za rogiem jest całkiem przytulna knajpka. Byłem tu w zeszłym roku i serwują na prawdę pyszne jedzenie - powiedział Dick, wertując swoje notatki. - Najpóźniej o północy chcę byście byli w autobusie. Czeka nas ciężki dzień.

  Zadrżałam po chłodnym powiewie wiatru i zdecydowałam się ubrać kurtkę. Wzięłam jeszcze torbę i dołączyłam do czekających chłopaków. Zwartą grupą ruszyliśmy w kierunku restauracji, którą polecał Dick. Widząc Dana usilnie zakrywającego sterczące włosy czapką i kapturem, trudno było mi powstrzymać śmiech. Jakby cokolwiek miało mu to pomóc. Na szczęście bez większych przeszkód udało nam się dotrzeć do celu. Zajęliśmy jeden z większych stołów na samym końcu przytulnie urządzonej sali i złożyliśmy zamówienia. Co prawda większości nazw podanych na karcie kompletnie nie rozumiałam, ale zdecydowałam się wybrać to, co brzmiało podobnie do angielskich. Miałam tylko nadzieję, że nie trafię na jakiegoś zamarynowanego ślimaka. Życie na krawędzi, prawda? 

- Macie już pomysły na set listę? - Zapytał Will spoglądając na Kyle'a i Dana, którzy próbowali dobrać się do, zaserwowanych przez kelnera, ostryg. 

- Tak, wszystko zapisałem. Oczywiście jeśli się zgadzacie - wybełkotał Dan, próbując jednocześnie przełknąć posiłek i wyjąć z kieszeni spodni całkowicie pogiętą kartkę z napisanymi odręcznie tytułami. 

  Podał ją kolegom, którzy szybkim rzutem oka i potakującymi kiwnięciami głów zatwierdzili wybór. 

- Ohyda - mruknął Woody, odsuwając od siebie talerz z winniczkami. 

  Zaśmiałam się i spojrzałam na talerz, który właśnie mi przyniesiono. Nie wyglądało wcale tak źle. Z tego, co udało mi się zorientować po przypomnieniu sobie wszystkich kulinarnych programów, których w swoim życiu obejrzałam  niewiele rozpoznałam przegrzebki w sosie śmietanowym. Miałam nadzieję, że smakują tak samo jak wyglądają.
- Całkiem dobre - powiedziałam spoglądając na Willa, który delektował się swoim foie gras. 

- Nie mogliście nam doradzić? - pisnął Kyle, który chwilę wcześniej zdecydowanym ruchem odsunął swój talerz i teraz sączył tylko wodę. 

- Łut szczęścia - odparłam. - Wybraliśmy to, co brzmi śmiesznie. 

  Po kilkudziesięciu minutach opuściliśmy restaurację, w której mimo późnej pory zaczęło przybywać coraz więcej ludzi. Niektórzy z nich z entuzjazmem reagowali widząc muzyków, którzy szybko rozdali kilka autografów. 

- Padam na twarz. Dobranoc - mruknął Kyle chowając się do wnęki, w której po chwili zasunął granatowe zasłonki. 

  Gdy wszyscy się rozeszli do swoich łóżek skierowałam się razem z laptopem do mini-salonu, gdzie wreszcie panowała cisza i spokój. Rozsiadłam się na sofie przy okazji sięgając do małej lodówki po piwo i zakładając słuchawki załączyłam swój ulubiony serial. 
  Po dwóch odcinkach "Przyjaciół" ujrzałam rozczochraną czuprynę wychylającą się zza drzwi. 

- Można? 

  Kiwnęłam głową, a Dan cicho zamknął za sobą drzwi. Zapiął niedbale zarzuconą bluzę i poprawił spadające z nosa okulary.

- Co oglądasz? 

- "Przyjaciół". Możesz się dołączyć jeśli chcesz - powiedziałam robiąc miejsce obok siebie. Podałam mu jedną ze słuchawek, a komputer rozstawiłam na stole. 

- Nocy marek z ciebie - skomentował z uśmiechem sięgając jeszcze po piwo, które chwilę wcześniej zdążyłam naszykować. Pod stołem znajdowały się jeszcze dwie puste już butelki. 

- Nie mogę zasnąć. Jestem podekscytowana mimo, że to wy będziecie grać - odparłam.

- Haha to tak, jak ja - zaśmiał się cicho. - Zawsze strasznie się denerwuję przed koncertem, a chłopaki cisną ze mnie bekę. Twierdzą, że powinienem przywyknąć, ale to nie takie łatwe - dodał. 

- No to teraz się trochę zrelaksujesz i wieczorem będzie dobrze - powiedziałam, przyjacielsko poklepując go po ramieniu i załączając kolejny odcinek. 

- Dziękuję.



  Życzę Wam udanego Sylwestra i szczęśliwego Nowego Roku oglądając Bastille z Nowej Zelandii i Times Square. Bawcie się dobrze!