poniedziałek, 29 grudnia 2014

Część 3



  
 Chłodne powietrze spływające znad kanału La Manche, którym właśnie płynęliśmy skutecznie mnie rozbudziło. Ściskałam w dłoniach kubek z gorącą czekoladą, którą chwilę wcześniej przyniósł mi Woody i spoglądałam na niespokojne wody.

- Dziękuję, że mnie tu zabrałeś - mruknęłam do Dicka, stojącego pół metra ode mnie. W ręku trzymał telefon, a w drugim mały notatnik, w którym zapisywał wszystkie informacje spływające do niego z wytwórni. 
  
 Teraz dopiero miałam okazję zobaczyć, jak bardzo jest zapracowany. Wszystko było na jego głowie. Od organizacji koncertów, dopilnowania transportu, podopiecznych. Musiał zapewnić im bezpieczeństwo i zabawę jednocześnie, co obserwując ich od dłuższego czasu, nie było łatwym zadaniem. Zrozumiałam, że rzadki kontakt z jego strony nie był celowy, a i tak robił wszystko, co mógł.

- Wiesz, że to żaden problem - powiedział, obejmując mnie jednym ramieniem. - Cieszę się, że jesteś tutaj ze mną. Stęskniłem się - dodał, spoglądając mi w oczy. 

  Westchnęłam cicho. Ten mężczyzna mnie uratował. I może nie zdawał sobie całkowicie z tego sprawy, ale zawdzięczałam mu życie. 

- Kiedy ci się za to wszystko odwdzięczę? - zaśmiałam się dopijając zimną już czekoladę. 

- Wystarczy, że będziesz się dobrze bawić. - Poprawił mi grzywkę, która niesfornie opadła na oczy. - Chodź do środka, jest zimno, jeszcze mi się przeziębisz.

- Dobrze, tato - zawołałam, biegnąc do środka promu. Usłyszałam przekleństwa adresowane do mnie. Nienawidził kiedy tak mówiłam. Twierdził, że jeszcze bardziej odznaczał się jego wiek i to, że był ode mnie starszy. 

  Usiadłam przy ogromnym stole, przy którym wesoło rozmawiała i jadła cała ekipa. Byłam pod wrażeniem. Jedenastu mężczyzn, którzy wcześniej niekoniecznie się znali, ale potrafili stworzyć niesamowitą ekipę, zespół odnoszący międzynarodowy sukces. Grupa przyjaciół, którą bardzo polubiłam. 

- Szukaliśmy was - powiedział Dan kiedy wraz z Dickiem zajęliśmy ostatnie wolne miejsca. - Paul wspominał coś o uszkodzonym wzmacniaczu, jak dojedziemy trzeba będzie się tym zająć. Chciałbym również przećwiczyć nową piosenkę, może spróbujemy ją zagrać w czasie tej trasy? - Spojrzał z wyczekiwaniem na swojego menedżera. Widziałam, jak bardzo przejmuje się tym wszystkim. Z jednej strony pewny siebie, świadom sukcesu i ciągłych postępów, a z drugiej nieśmiały, wstydliwy, pesymistycznie nastawiony do wszystkiego, a w szczególności spraw związanych z zespołem, którego był założycielem. 

-  Nie ma sprawy - skomentował Dick, szybko zapisując się w telefonie. - Wzmacniacz zamówiłem wczoraj, będzie czekał na miejscu. Jutro nie będzie możliwości, abyś wszedł w tłum, scena jest na dużym podwyższeniu, a sprzedali tyle biletów, że barierki będą zbyt blisko, by rozstawić schody. 

- Szkoda. Uwielbiam to - sposępniał na chwilę. - To niesamowite, prawda? Że jeszcze niedawno na koncerty przychodzili tylko nasi znajomi i obcy, których Kyle siłą zaciągał nawet z pubowych toalet obiecując im darmowego browara. A teraz? Prawie wszystkie koncerty są wyprzedane... 

- Dan, zacznij w nas wierzyć. Może nie jesteśmy, aż tak do dupy skoro ludzie płacą niemałe pieniądze, by nas zobaczyć - powiedział Will spoglądając na przyjaciela z uśmiechem. 

- Ale to strasznie dziwne... Nie powiem, zajebiste uczucie, kiedy tłum śpiewa piosenki, które tworzysz przez kilka lat w sypialni, a potem pracujesz kolejnych kilka, by nadać im kształt i wyraz, ale... Nadal nie mogę uwierzyć, że to wszystko się udało. Idzie tak gładko...

- Koniec pierdolenia! - Zarządził Kyle, kończąc ostatni kawałek pizzy. Resztki posiłku wczepiły mu się w nad wyraz wyhodowane wąsy. Musiałam powstrzymać się od parsknięcia śmiechu.

- Dick wiele mi mówił o pracy, jaką włożyliście w to wszystko. Sukcesu nie da się osiągnąć od tak. Trzeba na niego ciężko zapracować, aby przyniósł wyczekiwane owoce - wtrąciłam się cicho z trudem spoglądając na chłopaków. - Wam się udało. Cieszcie się tym i starajcie się nie ostać na laurach, a będzie jeszcze lepiej.

- Dzięki, Alex jesteś kochana - zamruczał Kyle żartobliwie uderzając mnie w ramię. - Prawie się zawstydziłem - dodał. 

  Pokręciłam z dezaprobatą głową. Byli niewiarygodni.

 * * *
 

  Po dotarciu do Calais od razu zmuszeni byliśmy do zajęcia miejsc w tour busie i krótkiej podróży do miejsca, w którym miał się odbyć jutrzejszy koncert. Gwizdnęłam z podziwu, kiedy ujrzałam ogromny gmach paryskiego amfiteatru. Widok był imponujący. Stara, przedwojenna zabudowa otoczona starannie zadbanym parkiem. Miejsce, do którego chce się przychodzić i wracać. 

- Wow.

  Ciche okrzyki chłopaków sprawiły  mi uśmiech. Więc nie tylko ja byłam pod wrażeniem ogromu tego, co osiągnęli. 

- Jest już późno, także szybkie zwiedzenie wnętrza, a całą resztę zaczniemy przygotowywać od rana. Jeśli chcecie to zaraz za rogiem jest całkiem przytulna knajpka. Byłem tu w zeszłym roku i serwują na prawdę pyszne jedzenie - powiedział Dick, wertując swoje notatki. - Najpóźniej o północy chcę byście byli w autobusie. Czeka nas ciężki dzień.

  Zadrżałam po chłodnym powiewie wiatru i zdecydowałam się ubrać kurtkę. Wzięłam jeszcze torbę i dołączyłam do czekających chłopaków. Zwartą grupą ruszyliśmy w kierunku restauracji, którą polecał Dick. Widząc Dana usilnie zakrywającego sterczące włosy czapką i kapturem, trudno było mi powstrzymać śmiech. Jakby cokolwiek miało mu to pomóc. Na szczęście bez większych przeszkód udało nam się dotrzeć do celu. Zajęliśmy jeden z większych stołów na samym końcu przytulnie urządzonej sali i złożyliśmy zamówienia. Co prawda większości nazw podanych na karcie kompletnie nie rozumiałam, ale zdecydowałam się wybrać to, co brzmiało podobnie do angielskich. Miałam tylko nadzieję, że nie trafię na jakiegoś zamarynowanego ślimaka. Życie na krawędzi, prawda? 

- Macie już pomysły na set listę? - Zapytał Will spoglądając na Kyle'a i Dana, którzy próbowali dobrać się do, zaserwowanych przez kelnera, ostryg. 

- Tak, wszystko zapisałem. Oczywiście jeśli się zgadzacie - wybełkotał Dan, próbując jednocześnie przełknąć posiłek i wyjąć z kieszeni spodni całkowicie pogiętą kartkę z napisanymi odręcznie tytułami. 

  Podał ją kolegom, którzy szybkim rzutem oka i potakującymi kiwnięciami głów zatwierdzili wybór. 

- Ohyda - mruknął Woody, odsuwając od siebie talerz z winniczkami. 

  Zaśmiałam się i spojrzałam na talerz, który właśnie mi przyniesiono. Nie wyglądało wcale tak źle. Z tego, co udało mi się zorientować po przypomnieniu sobie wszystkich kulinarnych programów, których w swoim życiu obejrzałam  niewiele rozpoznałam przegrzebki w sosie śmietanowym. Miałam nadzieję, że smakują tak samo jak wyglądają.
- Całkiem dobre - powiedziałam spoglądając na Willa, który delektował się swoim foie gras. 

- Nie mogliście nam doradzić? - pisnął Kyle, który chwilę wcześniej zdecydowanym ruchem odsunął swój talerz i teraz sączył tylko wodę. 

- Łut szczęścia - odparłam. - Wybraliśmy to, co brzmi śmiesznie. 

  Po kilkudziesięciu minutach opuściliśmy restaurację, w której mimo późnej pory zaczęło przybywać coraz więcej ludzi. Niektórzy z nich z entuzjazmem reagowali widząc muzyków, którzy szybko rozdali kilka autografów. 

- Padam na twarz. Dobranoc - mruknął Kyle chowając się do wnęki, w której po chwili zasunął granatowe zasłonki. 

  Gdy wszyscy się rozeszli do swoich łóżek skierowałam się razem z laptopem do mini-salonu, gdzie wreszcie panowała cisza i spokój. Rozsiadłam się na sofie przy okazji sięgając do małej lodówki po piwo i zakładając słuchawki załączyłam swój ulubiony serial. 
  Po dwóch odcinkach "Przyjaciół" ujrzałam rozczochraną czuprynę wychylającą się zza drzwi. 

- Można? 

  Kiwnęłam głową, a Dan cicho zamknął za sobą drzwi. Zapiął niedbale zarzuconą bluzę i poprawił spadające z nosa okulary.

- Co oglądasz? 

- "Przyjaciół". Możesz się dołączyć jeśli chcesz - powiedziałam robiąc miejsce obok siebie. Podałam mu jedną ze słuchawek, a komputer rozstawiłam na stole. 

- Nocy marek z ciebie - skomentował z uśmiechem sięgając jeszcze po piwo, które chwilę wcześniej zdążyłam naszykować. Pod stołem znajdowały się jeszcze dwie puste już butelki. 

- Nie mogę zasnąć. Jestem podekscytowana mimo, że to wy będziecie grać - odparłam.

- Haha to tak, jak ja - zaśmiał się cicho. - Zawsze strasznie się denerwuję przed koncertem, a chłopaki cisną ze mnie bekę. Twierdzą, że powinienem przywyknąć, ale to nie takie łatwe - dodał. 

- No to teraz się trochę zrelaksujesz i wieczorem będzie dobrze - powiedziałam, przyjacielsko poklepując go po ramieniu i załączając kolejny odcinek. 

- Dziękuję.



  Życzę Wam udanego Sylwestra i szczęśliwego Nowego Roku oglądając Bastille z Nowej Zelandii i Times Square. Bawcie się dobrze! 

1 komentarz:

  1. czemu ni ma tu emotki z podekscytowanym kotem z zaciśniętymi ustami i oczyma niczym gwiazdy?! Tak właśnie opisuję mój stan. Podoba mi się opowiadanie. Niech wena i czas będzie z tobą, mnie raczej to drugie już opuściło ;///

    OdpowiedzUsuń