Chłodne
powietrze spływające znad kanału La Manche, którym właśnie płynęliśmy
skutecznie mnie rozbudziło. Ściskałam w dłoniach kubek z gorącą czekoladą,
którą chwilę wcześniej przyniósł mi Woody i spoglądałam na niespokojne wody.
- Dziękuję, że mnie tu
zabrałeś - mruknęłam do Dicka, stojącego pół metra ode mnie. W ręku trzymał
telefon, a w drugim mały notatnik, w którym zapisywał wszystkie informacje
spływające do niego z wytwórni.
Teraz dopiero miałam okazję zobaczyć, jak
bardzo jest zapracowany. Wszystko było na jego głowie. Od organizacji
koncertów, dopilnowania transportu, podopiecznych. Musiał zapewnić im
bezpieczeństwo i zabawę jednocześnie, co obserwując ich od dłuższego czasu, nie
było łatwym zadaniem. Zrozumiałam, że rzadki kontakt z jego strony nie był
celowy, a i tak robił wszystko, co mógł.
- Wiesz, że to żaden
problem - powiedział, obejmując mnie jednym ramieniem. - Cieszę się, że jesteś
tutaj ze mną. Stęskniłem się - dodał, spoglądając mi w oczy.
Westchnęłam cicho. Ten mężczyzna mnie
uratował. I może nie zdawał sobie całkowicie z tego sprawy, ale zawdzięczałam
mu życie.
- Kiedy ci się za to
wszystko odwdzięczę? - zaśmiałam się dopijając zimną już czekoladę.
- Wystarczy, że będziesz
się dobrze bawić. - Poprawił mi grzywkę, która niesfornie opadła na oczy. -
Chodź do środka, jest zimno, jeszcze mi się przeziębisz.
- Dobrze, tato -
zawołałam, biegnąc do środka promu. Usłyszałam przekleństwa adresowane do mnie.
Nienawidził kiedy tak mówiłam. Twierdził, że jeszcze bardziej odznaczał się
jego wiek i to, że był ode mnie starszy.
Usiadłam przy ogromnym stole, przy którym
wesoło rozmawiała i jadła cała ekipa. Byłam pod wrażeniem. Jedenastu mężczyzn,
którzy wcześniej niekoniecznie się znali, ale potrafili stworzyć niesamowitą
ekipę, zespół odnoszący międzynarodowy sukces. Grupa przyjaciół, którą bardzo
polubiłam.
- Szukaliśmy was -
powiedział Dan kiedy wraz z Dickiem zajęliśmy ostatnie wolne miejsca. - Paul
wspominał coś o uszkodzonym wzmacniaczu, jak dojedziemy trzeba będzie się tym
zająć. Chciałbym również przećwiczyć nową piosenkę, może spróbujemy ją zagrać w
czasie tej trasy? - Spojrzał z wyczekiwaniem na swojego menedżera. Widziałam,
jak bardzo przejmuje się tym wszystkim. Z jednej strony pewny siebie, świadom
sukcesu i ciągłych postępów, a z drugiej nieśmiały, wstydliwy, pesymistycznie
nastawiony do wszystkiego, a w szczególności spraw związanych z zespołem,
którego był założycielem.
- Nie ma sprawy - skomentował Dick, szybko
zapisując się w telefonie. - Wzmacniacz zamówiłem wczoraj, będzie czekał na
miejscu. Jutro nie będzie możliwości, abyś wszedł w tłum, scena jest na dużym
podwyższeniu, a sprzedali tyle biletów, że barierki będą zbyt blisko, by
rozstawić schody.
- Szkoda. Uwielbiam to -
sposępniał na chwilę. - To niesamowite, prawda? Że jeszcze niedawno na koncerty
przychodzili tylko nasi znajomi i obcy, których Kyle siłą zaciągał nawet z
pubowych toalet obiecując im darmowego browara. A teraz? Prawie wszystkie
koncerty są wyprzedane...
- Dan, zacznij w nas
wierzyć. Może nie jesteśmy, aż tak do dupy skoro ludzie płacą niemałe
pieniądze, by nas zobaczyć - powiedział Will spoglądając na przyjaciela z
uśmiechem.
- Ale to strasznie
dziwne... Nie powiem, zajebiste uczucie, kiedy tłum śpiewa piosenki, które
tworzysz przez kilka lat w sypialni, a potem pracujesz kolejnych kilka, by
nadać im kształt i wyraz, ale... Nadal nie mogę uwierzyć, że to wszystko się
udało. Idzie tak gładko...
- Koniec pierdolenia! -
Zarządził Kyle, kończąc ostatni kawałek pizzy. Resztki posiłku wczepiły mu się
w nad wyraz wyhodowane wąsy. Musiałam powstrzymać się od parsknięcia śmiechu.
- Dick wiele mi mówił o
pracy, jaką włożyliście w to wszystko. Sukcesu nie da się osiągnąć od tak.
Trzeba na niego ciężko zapracować, aby przyniósł wyczekiwane owoce - wtrąciłam
się cicho z trudem spoglądając na chłopaków. - Wam się udało. Cieszcie się tym
i starajcie się nie ostać na laurach, a będzie jeszcze lepiej.
- Dzięki, Alex jesteś
kochana - zamruczał Kyle żartobliwie uderzając mnie w ramię. - Prawie się
zawstydziłem - dodał.
Pokręciłam z dezaprobatą głową. Byli
niewiarygodni.
* * *
Po dotarciu do Calais od razu zmuszeni
byliśmy do zajęcia miejsc w tour busie i krótkiej podróży do miejsca, w którym
miał się odbyć jutrzejszy koncert. Gwizdnęłam z podziwu, kiedy ujrzałam ogromny
gmach paryskiego amfiteatru. Widok był imponujący. Stara, przedwojenna zabudowa
otoczona starannie zadbanym parkiem. Miejsce, do którego chce się przychodzić i
wracać.
- Wow.
Ciche okrzyki chłopaków sprawiły mi
uśmiech. Więc nie tylko ja byłam pod wrażeniem ogromu tego, co osiągnęli.
- Jest już późno, także
szybkie zwiedzenie wnętrza, a całą resztę zaczniemy przygotowywać od rana.
Jeśli chcecie to zaraz za rogiem jest całkiem przytulna knajpka. Byłem tu w
zeszłym roku i serwują na prawdę pyszne jedzenie - powiedział Dick, wertując
swoje notatki. - Najpóźniej o północy chcę byście byli w autobusie. Czeka nas
ciężki dzień.
Zadrżałam po chłodnym powiewie wiatru i
zdecydowałam się ubrać kurtkę. Wzięłam jeszcze torbę i dołączyłam do czekających
chłopaków. Zwartą grupą ruszyliśmy w kierunku restauracji, którą polecał Dick.
Widząc Dana usilnie zakrywającego sterczące włosy czapką i kapturem, trudno
było mi powstrzymać śmiech. Jakby cokolwiek miało mu to pomóc. Na szczęście bez
większych przeszkód udało nam się dotrzeć do celu. Zajęliśmy jeden z większych
stołów na samym końcu przytulnie urządzonej sali i złożyliśmy zamówienia. Co
prawda większości nazw podanych na karcie kompletnie nie rozumiałam, ale
zdecydowałam się wybrać to, co brzmiało podobnie do angielskich. Miałam tylko
nadzieję, że nie trafię na jakiegoś zamarynowanego ślimaka. Życie na krawędzi,
prawda?
- Macie już pomysły na set
listę? - Zapytał Will spoglądając na Kyle'a i Dana, którzy próbowali dobrać się
do, zaserwowanych przez kelnera, ostryg.
- Tak, wszystko zapisałem.
Oczywiście jeśli się zgadzacie - wybełkotał Dan, próbując jednocześnie
przełknąć posiłek i wyjąć z kieszeni spodni całkowicie pogiętą kartkę z
napisanymi odręcznie tytułami.
Podał ją kolegom, którzy szybkim rzutem oka i
potakującymi kiwnięciami głów zatwierdzili wybór.
- Ohyda - mruknął Woody,
odsuwając od siebie talerz z winniczkami.
Zaśmiałam się i spojrzałam na talerz, który
właśnie mi przyniesiono. Nie wyglądało wcale tak źle. Z tego, co udało mi się
zorientować po przypomnieniu sobie wszystkich kulinarnych programów, których w
swoim życiu obejrzałam niewiele rozpoznałam przegrzebki w sosie
śmietanowym. Miałam nadzieję, że smakują tak samo jak wyglądają.
- Całkiem dobre -
powiedziałam spoglądając na Willa, który delektował się swoim foie gras.
- Nie mogliście nam
doradzić? - pisnął Kyle, który chwilę wcześniej zdecydowanym ruchem odsunął
swój talerz i teraz sączył tylko wodę.
- Łut szczęścia -
odparłam. - Wybraliśmy to, co brzmi śmiesznie.
Po kilkudziesięciu minutach opuściliśmy
restaurację, w której mimo późnej pory zaczęło przybywać coraz więcej ludzi.
Niektórzy z nich z entuzjazmem reagowali widząc muzyków, którzy szybko rozdali
kilka autografów.
- Padam na twarz. Dobranoc
- mruknął Kyle chowając się do wnęki, w której po chwili zasunął granatowe
zasłonki.
Gdy wszyscy się rozeszli do swoich łóżek
skierowałam się razem z laptopem do mini-salonu, gdzie wreszcie panowała cisza
i spokój. Rozsiadłam się na sofie przy okazji sięgając do małej lodówki po piwo
i zakładając słuchawki załączyłam swój ulubiony serial.
Po dwóch odcinkach "Przyjaciół"
ujrzałam rozczochraną czuprynę wychylającą się zza drzwi.
- Można?
Kiwnęłam głową, a Dan cicho zamknął za sobą
drzwi. Zapiął niedbale zarzuconą bluzę i poprawił spadające z nosa okulary.
- Co oglądasz?
- "Przyjaciół".
Możesz się dołączyć jeśli chcesz - powiedziałam robiąc miejsce obok siebie.
Podałam mu jedną ze słuchawek, a komputer rozstawiłam na stole.
- Nocy marek z ciebie -
skomentował z uśmiechem sięgając jeszcze po piwo, które chwilę wcześniej
zdążyłam naszykować. Pod stołem znajdowały się jeszcze dwie puste już butelki.
- Nie mogę zasnąć. Jestem
podekscytowana mimo, że to wy będziecie grać - odparłam.
- Haha to tak, jak ja -
zaśmiał się cicho. - Zawsze strasznie się denerwuję przed koncertem, a chłopaki
cisną ze mnie bekę. Twierdzą, że powinienem przywyknąć, ale to nie takie łatwe
- dodał.
- No to teraz się trochę
zrelaksujesz i wieczorem będzie dobrze - powiedziałam, przyjacielsko poklepując
go po ramieniu i załączając kolejny odcinek.
- Dziękuję.
Życzę Wam udanego Sylwestra i szczęśliwego Nowego Roku oglądając Bastille z Nowej Zelandii i Times Square. Bawcie się dobrze!
czemu ni ma tu emotki z podekscytowanym kotem z zaciśniętymi ustami i oczyma niczym gwiazdy?! Tak właśnie opisuję mój stan. Podoba mi się opowiadanie. Niech wena i czas będzie z tobą, mnie raczej to drugie już opuściło ;///
OdpowiedzUsuń