poniedziałek, 29 grudnia 2014

Część 3



  
 Chłodne powietrze spływające znad kanału La Manche, którym właśnie płynęliśmy skutecznie mnie rozbudziło. Ściskałam w dłoniach kubek z gorącą czekoladą, którą chwilę wcześniej przyniósł mi Woody i spoglądałam na niespokojne wody.

- Dziękuję, że mnie tu zabrałeś - mruknęłam do Dicka, stojącego pół metra ode mnie. W ręku trzymał telefon, a w drugim mały notatnik, w którym zapisywał wszystkie informacje spływające do niego z wytwórni. 
  
 Teraz dopiero miałam okazję zobaczyć, jak bardzo jest zapracowany. Wszystko było na jego głowie. Od organizacji koncertów, dopilnowania transportu, podopiecznych. Musiał zapewnić im bezpieczeństwo i zabawę jednocześnie, co obserwując ich od dłuższego czasu, nie było łatwym zadaniem. Zrozumiałam, że rzadki kontakt z jego strony nie był celowy, a i tak robił wszystko, co mógł.

- Wiesz, że to żaden problem - powiedział, obejmując mnie jednym ramieniem. - Cieszę się, że jesteś tutaj ze mną. Stęskniłem się - dodał, spoglądając mi w oczy. 

  Westchnęłam cicho. Ten mężczyzna mnie uratował. I może nie zdawał sobie całkowicie z tego sprawy, ale zawdzięczałam mu życie. 

- Kiedy ci się za to wszystko odwdzięczę? - zaśmiałam się dopijając zimną już czekoladę. 

- Wystarczy, że będziesz się dobrze bawić. - Poprawił mi grzywkę, która niesfornie opadła na oczy. - Chodź do środka, jest zimno, jeszcze mi się przeziębisz.

- Dobrze, tato - zawołałam, biegnąc do środka promu. Usłyszałam przekleństwa adresowane do mnie. Nienawidził kiedy tak mówiłam. Twierdził, że jeszcze bardziej odznaczał się jego wiek i to, że był ode mnie starszy. 

  Usiadłam przy ogromnym stole, przy którym wesoło rozmawiała i jadła cała ekipa. Byłam pod wrażeniem. Jedenastu mężczyzn, którzy wcześniej niekoniecznie się znali, ale potrafili stworzyć niesamowitą ekipę, zespół odnoszący międzynarodowy sukces. Grupa przyjaciół, którą bardzo polubiłam. 

- Szukaliśmy was - powiedział Dan kiedy wraz z Dickiem zajęliśmy ostatnie wolne miejsca. - Paul wspominał coś o uszkodzonym wzmacniaczu, jak dojedziemy trzeba będzie się tym zająć. Chciałbym również przećwiczyć nową piosenkę, może spróbujemy ją zagrać w czasie tej trasy? - Spojrzał z wyczekiwaniem na swojego menedżera. Widziałam, jak bardzo przejmuje się tym wszystkim. Z jednej strony pewny siebie, świadom sukcesu i ciągłych postępów, a z drugiej nieśmiały, wstydliwy, pesymistycznie nastawiony do wszystkiego, a w szczególności spraw związanych z zespołem, którego był założycielem. 

-  Nie ma sprawy - skomentował Dick, szybko zapisując się w telefonie. - Wzmacniacz zamówiłem wczoraj, będzie czekał na miejscu. Jutro nie będzie możliwości, abyś wszedł w tłum, scena jest na dużym podwyższeniu, a sprzedali tyle biletów, że barierki będą zbyt blisko, by rozstawić schody. 

- Szkoda. Uwielbiam to - sposępniał na chwilę. - To niesamowite, prawda? Że jeszcze niedawno na koncerty przychodzili tylko nasi znajomi i obcy, których Kyle siłą zaciągał nawet z pubowych toalet obiecując im darmowego browara. A teraz? Prawie wszystkie koncerty są wyprzedane... 

- Dan, zacznij w nas wierzyć. Może nie jesteśmy, aż tak do dupy skoro ludzie płacą niemałe pieniądze, by nas zobaczyć - powiedział Will spoglądając na przyjaciela z uśmiechem. 

- Ale to strasznie dziwne... Nie powiem, zajebiste uczucie, kiedy tłum śpiewa piosenki, które tworzysz przez kilka lat w sypialni, a potem pracujesz kolejnych kilka, by nadać im kształt i wyraz, ale... Nadal nie mogę uwierzyć, że to wszystko się udało. Idzie tak gładko...

- Koniec pierdolenia! - Zarządził Kyle, kończąc ostatni kawałek pizzy. Resztki posiłku wczepiły mu się w nad wyraz wyhodowane wąsy. Musiałam powstrzymać się od parsknięcia śmiechu.

- Dick wiele mi mówił o pracy, jaką włożyliście w to wszystko. Sukcesu nie da się osiągnąć od tak. Trzeba na niego ciężko zapracować, aby przyniósł wyczekiwane owoce - wtrąciłam się cicho z trudem spoglądając na chłopaków. - Wam się udało. Cieszcie się tym i starajcie się nie ostać na laurach, a będzie jeszcze lepiej.

- Dzięki, Alex jesteś kochana - zamruczał Kyle żartobliwie uderzając mnie w ramię. - Prawie się zawstydziłem - dodał. 

  Pokręciłam z dezaprobatą głową. Byli niewiarygodni.

 * * *
 

  Po dotarciu do Calais od razu zmuszeni byliśmy do zajęcia miejsc w tour busie i krótkiej podróży do miejsca, w którym miał się odbyć jutrzejszy koncert. Gwizdnęłam z podziwu, kiedy ujrzałam ogromny gmach paryskiego amfiteatru. Widok był imponujący. Stara, przedwojenna zabudowa otoczona starannie zadbanym parkiem. Miejsce, do którego chce się przychodzić i wracać. 

- Wow.

  Ciche okrzyki chłopaków sprawiły  mi uśmiech. Więc nie tylko ja byłam pod wrażeniem ogromu tego, co osiągnęli. 

- Jest już późno, także szybkie zwiedzenie wnętrza, a całą resztę zaczniemy przygotowywać od rana. Jeśli chcecie to zaraz za rogiem jest całkiem przytulna knajpka. Byłem tu w zeszłym roku i serwują na prawdę pyszne jedzenie - powiedział Dick, wertując swoje notatki. - Najpóźniej o północy chcę byście byli w autobusie. Czeka nas ciężki dzień.

  Zadrżałam po chłodnym powiewie wiatru i zdecydowałam się ubrać kurtkę. Wzięłam jeszcze torbę i dołączyłam do czekających chłopaków. Zwartą grupą ruszyliśmy w kierunku restauracji, którą polecał Dick. Widząc Dana usilnie zakrywającego sterczące włosy czapką i kapturem, trudno było mi powstrzymać śmiech. Jakby cokolwiek miało mu to pomóc. Na szczęście bez większych przeszkód udało nam się dotrzeć do celu. Zajęliśmy jeden z większych stołów na samym końcu przytulnie urządzonej sali i złożyliśmy zamówienia. Co prawda większości nazw podanych na karcie kompletnie nie rozumiałam, ale zdecydowałam się wybrać to, co brzmiało podobnie do angielskich. Miałam tylko nadzieję, że nie trafię na jakiegoś zamarynowanego ślimaka. Życie na krawędzi, prawda? 

- Macie już pomysły na set listę? - Zapytał Will spoglądając na Kyle'a i Dana, którzy próbowali dobrać się do, zaserwowanych przez kelnera, ostryg. 

- Tak, wszystko zapisałem. Oczywiście jeśli się zgadzacie - wybełkotał Dan, próbując jednocześnie przełknąć posiłek i wyjąć z kieszeni spodni całkowicie pogiętą kartkę z napisanymi odręcznie tytułami. 

  Podał ją kolegom, którzy szybkim rzutem oka i potakującymi kiwnięciami głów zatwierdzili wybór. 

- Ohyda - mruknął Woody, odsuwając od siebie talerz z winniczkami. 

  Zaśmiałam się i spojrzałam na talerz, który właśnie mi przyniesiono. Nie wyglądało wcale tak źle. Z tego, co udało mi się zorientować po przypomnieniu sobie wszystkich kulinarnych programów, których w swoim życiu obejrzałam  niewiele rozpoznałam przegrzebki w sosie śmietanowym. Miałam nadzieję, że smakują tak samo jak wyglądają.
- Całkiem dobre - powiedziałam spoglądając na Willa, który delektował się swoim foie gras. 

- Nie mogliście nam doradzić? - pisnął Kyle, który chwilę wcześniej zdecydowanym ruchem odsunął swój talerz i teraz sączył tylko wodę. 

- Łut szczęścia - odparłam. - Wybraliśmy to, co brzmi śmiesznie. 

  Po kilkudziesięciu minutach opuściliśmy restaurację, w której mimo późnej pory zaczęło przybywać coraz więcej ludzi. Niektórzy z nich z entuzjazmem reagowali widząc muzyków, którzy szybko rozdali kilka autografów. 

- Padam na twarz. Dobranoc - mruknął Kyle chowając się do wnęki, w której po chwili zasunął granatowe zasłonki. 

  Gdy wszyscy się rozeszli do swoich łóżek skierowałam się razem z laptopem do mini-salonu, gdzie wreszcie panowała cisza i spokój. Rozsiadłam się na sofie przy okazji sięgając do małej lodówki po piwo i zakładając słuchawki załączyłam swój ulubiony serial. 
  Po dwóch odcinkach "Przyjaciół" ujrzałam rozczochraną czuprynę wychylającą się zza drzwi. 

- Można? 

  Kiwnęłam głową, a Dan cicho zamknął za sobą drzwi. Zapiął niedbale zarzuconą bluzę i poprawił spadające z nosa okulary.

- Co oglądasz? 

- "Przyjaciół". Możesz się dołączyć jeśli chcesz - powiedziałam robiąc miejsce obok siebie. Podałam mu jedną ze słuchawek, a komputer rozstawiłam na stole. 

- Nocy marek z ciebie - skomentował z uśmiechem sięgając jeszcze po piwo, które chwilę wcześniej zdążyłam naszykować. Pod stołem znajdowały się jeszcze dwie puste już butelki. 

- Nie mogę zasnąć. Jestem podekscytowana mimo, że to wy będziecie grać - odparłam.

- Haha to tak, jak ja - zaśmiał się cicho. - Zawsze strasznie się denerwuję przed koncertem, a chłopaki cisną ze mnie bekę. Twierdzą, że powinienem przywyknąć, ale to nie takie łatwe - dodał. 

- No to teraz się trochę zrelaksujesz i wieczorem będzie dobrze - powiedziałam, przyjacielsko poklepując go po ramieniu i załączając kolejny odcinek. 

- Dziękuję.



  Życzę Wam udanego Sylwestra i szczęśliwego Nowego Roku oglądając Bastille z Nowej Zelandii i Times Square. Bawcie się dobrze! 

środa, 24 grudnia 2014

Część 2




  Po czterdziestu minutach jazdy, wstępnym zapoznaniu, głupich dowcipach Kyle'a dotarliśmy na opustoszały parking, na którym stał zaparkowany ogromny, jaskrawożółty autobus. Z niemałym trudem zapakowaliśmy wszystkie bagaże i niektóre części sprzętu do luku.
  Przetarłam spocone czoło i z podziwem zerknęłam na wnętrze. Autobus był ogromny. Posiadał dwanaście łóżek, po sześć na każdą stronę, małą kuchnię połączoną z jadalnią, niewielką toaletę, w której jakimś cudem udało im się upchnąć prowizoryczny prysznic oraz średniej wielkości salon, w którym znajdował się stół ze specjalnymi miejscami na butelki z piwem, dwie ogromne sofy i plazmowy telewizor. Nad małymi oknami zawieszone były półki z poukładanymi tematycznie filmami i niewielkim zbiorem książek. Wszystko wyglądało cudownie.
- Najpotrzebniejsze rzeczy wyjmij z podręcznej torby, bo będzie tylko zagracała przejście, wrzucimy ją do wewnętrznego luku, a zaraz naprzeciwko łóżka są małe szafki, możesz tam je położyć - poinstruował Dick.
  Zrobiłam jak kazał, po czym całkowicie podekscytowana usiadłam na łóżku. To wszystko było niewiarygodne. Nie mogłam uwierzyć, że Dick zorganizował dla mnie tak wspaniałą niespodziankę. W końcu rzadko kiedy zdarza się pojechać w trasę koncertową jednego z lepszych i niesamowicie zapowiadających się zespołów.
- Alex, chodź do salonu. Musimy uzgodnić parę rzeczy - dodał Dick, wychylając się z łazienki.
- Idę - zawołałam, zdejmując bluzę.
  Nieśmiało wkroczyłam do zajętego przez chłopaków, których znałam, i których jeszcze nie miałam przyjemności poznać, pomieszczenia. Spojrzałam po wszystkich, po czym dostrzegłam, że Dan i Will zrobili mi miejsce między sobą. Przeciskając się między nogami a stołem, z ulgą zajęłam miejsce.
- Dobra, dzieciaki - powiedział Dick wchodząc do wypełnionego miejsca. - Kilka zasad, jak zawsze. Kategoryczny zakaz picia większych ilości alkoholu przed koncertem! Pamiętacie, jak skończyło się ostatnio? - Gdy Kyle i Tom wybuchli śmiechem, Dick zgromił ich spojrzeniem - Po, oczywiście, możecie sobie poszaleć, ale pamiętajcie, że harmonogram mamy bardzo napięty i praktycznie cały czas jesteśmy w drodze, także nie mam zamiaru denerwować się i szukać toczącego się po ulicy żadnego z was, zrozumiano? Nie mamy na to czasu, a nie możemy pozwolić sobie na żadne obsunięcia. Następna sprawa, żaden z was, powtarzam ŻADEN - znacząco spojrzał na Toma i Mike'a  (jednego z dystrybutorów koncertowego sklepu) - nie ma prawa sprowadzać panienek. Nie życzę sobie, bym dwieście kilometrów od miejsca koncertu znalazł jakąś laskę u któregoś w łóżku, bo źle się to skończy. Będziemy nocować w hotelach, więc tam możecie się tym zająć. Po trzecie, tym razem podróżuje z nami moja droga przyjaciółka Alex - spojrzał na mnie z uśmiechem, a ja zawstydzona spuściłam wzrok, czując palące spojrzenia obecnych - jest dla mnie jak siostra, więc niech tylko zobaczę albo usłyszę, że któryś robi w jej kierunku jakiekolwiek seksistowskie czy niezręczne aluzję, a wyrwę jaja i każę wam zjeść. I akurat w tym momencie gówno mnie będzie obchodziło, że się wami zajmuję i jestem za was odpowiedzialny. Zrozumiano?
  Chór potakujących odpowiedzi rozniósł się echem po pomieszczeniu. Spojrzałam na Dicka z przymrużeniem oka. Znowu wcielił się w rolę starszego brata. Z jednej strony było to całkowicie urocze, ale z drugiej cholernie męczące i niezręczne.
- Dzisiaj możecie się trochę zabawić. Za kilka godzin będziemy się przesiadać na prom, a potem cała noc w trasie. Jutro zawitamy do Paryża, gdzie wieczorem zagracie, więc do tamtej pory macie wytrzeźwieć. Także miłej zabawy - dodał i wyszedł, odbierając telefon, który w tym samym momencie zaczął dzwonić.
- Kto chce piwo? - rzucił Kyle podnosząc się z miejsca.
  Pokręciłam ze śmiechem głową. Z nimi na pewno nie będę się nudzić.
- Dziękuję. - Odebrałam od Willa butelkę, którą zdążył wcześniej otworzyć zębami. Ała!
- Ja idę się przespać, także bądźcie w miarę cicho - powiedział Mike, wychodząc.
- Janna mnie zabije - mruknął Kyle spoglądając na ekran telefonu.
  Wzięłam łyk piwa, które natychmiast wyplułam widząc jego zbolałą minę.
- No wiesz co?! - rzucił z udawanym obrzydzeniem, a po chwili głośno się zaśmiał. - Zapomniałem nakarmić Aldony...
- Kogo? - spytałam nieprzytomnie, wpatrując się w Dana, który zawzięcie przeglądał swój telefon. No tak, popularność wymaga poświęceń.
- Mojej kici. Jedynej samicy, którą kocham bardziej od Janny...
- A Janna to...?
- Moja dziewczyna. Słońce najukochańsze - jego rozmarzony wzrok wprawił w śmiech resztę członków zespołu. - Zabije mnie - rzucił szybko, poważniejąc.
  Z trudem wyjęłam z kieszeni spodni telefon, który chwilę wcześniej zawibrował. Głupie powiadomienia z jeszcze głupszych portali społecznościowych, których niestety byłam częścią. Czasami, niestety, był to jedyny sposób komunikacji z moimi przyjaciółmi i zmuszona byłam do korzystania z nich.
  Powiadomienie z Twittera o nowym  obserwującym wprawiło mnie w zdumienie. Nic ciekawego nie zamieszczałam na profilu, a jedynymi, dotychczasowymi, obserwatorami był Dick i mój drugi przyjaciel, Josh.
  Zdziwiona spojrzałam na Dana, który z uśmiechem wpatrywał się znad ekranu swojego telefonu.
- Jak mnie znalazłeś? - spytałam głupio, doskonale znając odpowiedź. Wiadomo, że szukał u Dicka.
- Tajemnica. Teraz przynajmniej mamy jakiekolwiek źródło komunikacji - powiedział. - Zdrowie. - Stuknęliśmy się na wpół opróżnionymi butelkami.
- Tak właściwie to gdzie się wybieramy? Po Paryżu oczywiście.
  Nie mogłam uwierzyć, że zobaczę Paryż. Dick doskonale wiedział, że to było moje marzenie. Zawsze chciałam wejść na wieżę Eifell'a i spojrzeć na miasto miłości z góry. A przynajmniej splunąć i pokazać, gdzie mam tą całą romantyczność i zapewnienia o byciu ze sobą do końca życia. Bardzo dojrzałe, prawda? Uśmiechnęłam się na myśl o spacerze po zabytkowych ulicach. Może w trakcie, kiedy chłopcy będą się przygotowywać i robić soundcheck będę miała możliwość pozwiedzać?
- Robimy tournee po Europie, także będziemy prawie w każdym miejscu - uśmiechnął się widząc moją rozmarzoną minę.
- To najlepszy prezent, jaki kiedykolwiek dostałam - mruknęłam.
  Dan podał mi kolejną butelkę ze złocistym trunkiem.
- Zobaczysz jeszcze wiele rzeczy niesamowitych rzeczy, obiecuję. - Dlaczego jego błękitne oczy musiały spoglądać na mnie tak przenikliwie? Czułam się naga, jakby widział każdy zakątek mojego umysłu. Jakby słyszał wszystkie moje głęboko skrywane myśli. - Dla mnie też jest to... jakby to ująć... Nigdy się do tego nie przywyknie. Często gramy w całkiem nowych miejscach, mamy możliwość odwiedzenia zakątków świata, o których nigdy mi się nie śniło. Jest to cholernie ekscytujące i...
  Głośny pisk Woody'iego przerwał naszą konwersację. Spojrzałam zdezorientowana w jego kierunku, a po chwili wybuchłam śmiechem.
- Przegrałem. Znowu. - Krzyknął odrzucając od siebie kontroler od Xboxa. Kyle przechwycił go w locie i z triumfalną miną zaczął grać.
- Pokonam cię. Znowu - dodał widząc zdziwione spojrzenie Woody'iego.
  Pokręciłam głową.
- Idę się położyć, nie jestem rannym ptaszkiem - powiedziałam do Dana, który patrzył na mnie zdziwiony.
- Jeśli uda ci się w takim hałasie, to powodzenia - zaśmiał się. - Obudzę cię jak dotrzemy do Dover. 


 * * *
  Wolny czas spędzam choć odrobinę produktywnie. 
  Wesołych, Bastillowych Świąt! 

niedziela, 21 grudnia 2014

Część 1




Od dwóch godzin siedziałam nad walizką i szafą pełną ubrań próbując zdecydować, co powinnam ze sobą zabrać. Gdyby chociaż tajemniczy Dick zdradził, w którą część świata się wybieramy, na pewno byłoby mi łatwiej... Wrzuciłam do niewielkiej walizki moje ulubione koszulki z nadrukami zespołów i innych dziwnych, bliżej niezidentyfikowanych postaci. Jeśli chodzi o ubrania miałam naprawdę dziwny gust. Zamiast eleganckich sukienek czy koronkowych bluzek, wolałam założyć trampki, przetarte spodnie i wygodną koszulkę ze śmiesznym nadrukiem. Może dlatego rzadko kiedy przyciągałam uwagę płci przeciwnej? Jednak wolałam być nijaka, ale wciąż pozostać sobą niż udawać kogoś, kim nie jestem i nigdy nie zechcę być.
  Głośne pukanie do drzwi wyrwało mnie z zamyślenia. Z ledwością uporałam się z zasunięciem walizki i pognałam do drzwi.
- Moja kochana! - Szerokie ramiona przyjaciela zamknęły mnie w ciepłym i silnym uścisku. Dawno się nie widzieliśmy, a sporadyczne rozmowy przez telefon nie wystarczały.
- Dick, tak się cieszę - szepnęłam.
  Dopiero po dłuższej chwili wypuścił mnie z uścisku.
- Stęskniłem się. Wybacz, że tak długo się nie odzywałem, ale z chłopakami jak z dziećmi. Spuścisz na chwilę z oczu i dym... - tłumaczył się zawstydzony.
- A przestań! Nic się nie stało - powiedziałam. Na mojej twarzy widniał długo wyczekiwany uśmiech.
- Gotowa? - Rozejrzał się po mieszkaniu.
- Byłoby łatwiej gdybyś zdradził, gdzie jedziemy - mruknęłam wskazując na stojącą w korytarzu walizkę i torbę.
- Niespodzianka! Nie marudź - zawołał, biorąc moje bagaże. - Musimy jeszcze zgarnąć Willa i przesiąść się do busa.
  Potrząsnęłam głową. Założyłam moją ulubioną skórzaną kurtkę i sięgnęłam po plecak.
- Idź. Posprawdzam jeszcze okna i zamknę. Dogonię cię - powiedziałam, sięgając po leżące na komodzie klucze.
  Już dawno wszystko sprawdziłam, potrzebowałam tylko chwili dla siebie. Nie byłam pewna całego tego przedsięwzięcia. Bałam się, że nie dogadam się z jego podopiecznymi, będę piątym kołem u wozu i tylko spieprzę ich całą przygodę. Nie całkiem były to moje klimaty, dlatego nie byłam pewna, czy sprostam ich wymaganiom.
  Wzięłam głęboki oddech. Potem kolejny. Starałam się opanować ogarniającą mnie panikę. Weź się w garść, Alex. Duża z ciebie dziewczynka. Na pewno dasz radę czterem dorosłym facetom... Ryknęłam śmiechem na cały korytarz. Szybkim krokiem ruszyłam do zaparkowanego pod blokiem czarnego vana.
- Alex, to jest właśnie Dan, Woody i Kyle. Ten z przodu to Tom, a resztę poznasz niedługo - Dick po kolei wskazywał palcem na uśmiechniętych od ucha do ucha mężczyzn.
  Speszyłam się i ze spuszczoną głową cicho przywitałam. Czarnowłosy, rozczochrany chłopak z delikatnym zarostem przesunął się w stronę mniejszego, uśmiechniętego, posiadającego dłuższe włosy i grzywkę zasłaniającą oczy, Woody'ego. Usiadłam między nimi, nadal spięta.
- Miło cię poznać - powiedział Woody.
  Uśmiechnęłam się.
- Was również. Dziękuję, że zgodziliście się, abym mogła z wami pojechać - mruknęłam.
- Żartujesz? To sama przyjemność! - zawołał Kyle. Przez dłuższą chwilę wpatrywałam się w jego krzaczaste wąsy, o które na pewno bardzo dbał. Ciekawe jakby wyglądał bez nich...
- Zobaczysz wszystko, na pewno ci się spodoba - dodał Dick, odwracając się z przedniego siedzenia. - Dan nie zachowuj się jak dziewica, nie robisz tego pierwszy raz.
  Samochód zatrząsł się od śmiechu. Spojrzałam w stronę zaczerwienionego wokalisty, który zmierzył swojego menedżera morderczym wzrokiem.
- Wcale się tak nie zachowuję - parsknął. - Miło cię poznać, Alex - uśmiechnął się nieśmiało.
  O, widzę, że wcale nie jestem sama. Dan wydawał się bardzo sympatycznym facetem, trochę nieśmiałym i małomównym, ale wystarczyło spojrzeć w jego błękitne oczy, by wyczytać, że naprawdę cieszy się z mojej obecności. Bardzo podniosło mnie to na duchu.
  Po kilku minutach poznawania się, zaczęliśmy w miarę płynną konwersację. Chłopaki mieli naprawdę dużo do powiedzenia, jeden przekrzykiwał drugiego i za wszelką cenę starał się zwrócić swoją uwagę. Dan wydawał się zażenowany zachowaniem swoich przyjaciół, ale jednocześnie sprawiało mu to frajdę.
- Jak się poznaliście? - spytał, kiedy podjechaliśmy pod wieżowiec, w którym mieszkał basista i czekaliśmy, aż Dick pomoże znieść mu bagaże.
- Słucham? - odwróciłam się w jego stronę zdezorientowana.
- Ty i Dick. Od dawna o tobie mówi - dodał.
- Mieszkaliśmy na tym samym osiedlu. Chodził kilka klas wyżej, dlatego często zgrywał bohatera i udawał mojego brata. Odstraszał wszystkich, którzy - jak mu się wydawało - mieli w stosunku do mnie złe zamiary. Po jego studiach nasze drogi się rozeszły, ale na krótko. Wrócił zaraz po znalezieniu pracy. O taka prosta historia - powiedziałam z uśmiechem. Dick mnie uratował. Zajął się mną, kiedy wszyscy inni się wypięli. Ale tego nie musiał nikt wiedzieć.
- Bardzo cię kocha. Widzę jak na ciebie patrzy. Jesteś dla niego jak młodsza siostra - krótko skwitował Dan. - Także... witaj w rodzinie - uścisnął mnie zanim zdążyłam cokolwiek skomentować.
  Zaśmiałam się nerwowo. Wszyscy wydawali się tacy otwarci, sympatyczni, pewni siebie. Byli prawdziwymi przyjaciółmi, co można od razu zauważyć. Po kilkunastu minutach przebywania z nimi w jednym pomieszczeniu poczułam się częścią tej zwariowanej rodziny. Miałam cichą nadzieję, że może ten wyjazd nie będzie wcale taki zły. Bałam się też, że wywróci całkowicie do góry nogami moje dotychczasowe życie. 

 * * *
  Oto i jest. Na razie mało się dzieje i akcja toczy się bardzo topornie, ale już niedługo będzie lepiej. Obiecuję :)