Całe
moje życie było pasmem porażek. Cokolwiek bym nie zrobiła, czegokolwiek bym nie
próbowała, z góry skazane było na niepowodzenie. Dlatego nie miałam marzeń,
planów na przyszłość, a moje ambicje sięgały wstania z łóżka i pójścia do
pracy, której tak czy siak nienawidziłam. Co prawda miałam szansę się w niej
realizować, ale nie sprawiała mi przyjemności jakiej oczekiwałam.
Mam dwadzieścia dwa lata, dorobiłam się
małego mieszkania na przedmieściach Londynu, które za pomocą kredytu skromnie
umeblowałam. Posiadam niewielkie akwarium z kilkoma rybkami, które jako jedyne
dotrzymują mi towarzystwa w pustym mieszkaniu, ale jednocześnie nie muszę się o
nie za bardzo troszczyć. Nigdy nie byłam zbyt towarzyska, nie lubiłam dużych
imprez, na których alkohol lał się strumieniami, a pokój wypełniony był tłumem
spoconych i pijanych ludzi. Wolałam spędzić ten czas w niewielkim gronie przyjaciół,
przy lampce wina i dobrym filmie. Może dlatego moje "grono"
ograniczało się do dwóch osobników płci męskiej, których znam od dziecka, i
którzy całkowicie rozumieli moje dziwactwa i przynajmniej potrafili udawać, że
kompletnie je ich nie obchodzą.
Kilka miesięcy wcześniej, po trzech latach,
porzuciłam studia prawnicze, które nie przynosiły mi oczekiwanej satysfakcji i
postanowiłam całkowicie poświęcić się menedżerstwu - temu, co chciałam robić od
dziecka, ale zawsze brakowało mi odwagi. Jak wspominałam wcześniej - marzenia
dla mnie nie istniały. Nigdy nie udało mi się żadnego zrealizować, a
rozczarowania niestety są dosyć bolesne.
Przewróciłam kolejną stronę grubego, jak dwie
encyklopedie, poradnika z zaocznych studiów, na które teraz uczęszczam i głośno
westchnęłam. Byłam zmęczona. Potrzebowałam chwili przerwy. Wstałam z kanapy, na
której ostatnio spędzałam większość wieczorów i przeciągnęłam się z jękiem.
Powinnam wziąć się za siebie, zacząć ćwiczyć... Ryknęłam śmiechem. Sport nigdy
nie był moją mocną stroną, w dodatku byłam taką łamagą, że przy pierwszej
próbie biegu potknęłabym się na prostej drodze i wybiła zęby.
Dzwonek telefonu wyrwał mnie z zamyślenia.
Spojrzałam na wyświetlacz i z radością odebrałam.
- Witaj mój drogi
przyjacielu - powiedziałam wesoło, rozglądając się po mieszkaniu. Zdecydowanie
powinnam posprzątać.
- Alexandro, moja droga
przyjaciółko - radosny głos Dicka rozbrzmiał w słuchawce. - Mam dla ciebie
propozycję nie do odrzucenia.
- O co chodzi?
- Musisz się spakować tak,
abyś była w stanie przetrwać najbliższy miesiąc - powiedział tajemniczo. -
Potraktuj to jako prezent urodzinowy, odrobinę spóźniony - zaśmiał się
perliście.
- Dick, wiesz, że nie mogę
tak po prostu wziąć urlopu w pracy. Zresztą mam studia, nie chcę ich rzucić
tak, jak poprzednich - zaczęłam. - Dziękuję za propozycję, ale niestety nie dam
rady. Pieniądze nie trzymają się mnie ostatnio za dobrze.
- O to się nie martw.
Alex, proszę cię. Dyskutowaliśmy o tym nie raz. Chcesz tego, sama dobrze o tym
wiesz. Zasłużyłaś. Także widzę cię jutro spakowaną, uśmiechniętą i gotową na
podróż życia. I nie chcę słyszeć żadnego "ale".
Westchnęłam. Czasem był taki uparty.
- Możesz mi powiedzieć
chociaż, gdzie zamierzasz mnie porwać? - zapytałam.
- To, moja droga,
niespodzianka. Towarzystwa dotrzymają nam moi chłopcy - zaśmiał się.
- Tylko nie mów, że mam
jechać z wami w trasę! - jęknęłam. - Wiesz, że nie nadaję się na takie wypady.
Zresztą oni mnie na pewno nie polubią...
- Przestań! Mała! Chłopaki
nie mogą się doczekać, aby cię poznać. I możesz mi wierzyć na słowo, nie
zapomnisz tego wyjazdu. A teraz życzę ci słodkich snów i do zobaczenia o
dziewiątej - rozłączył się zanim zdążyłam zaprotestować.
Rzuciłam telefon na stolik, po czym ruszyłam
w stronę łazienki. Zimny prysznic zdecydowanie mi się przyda.
* * *
Wróciłam do pisania po czteroletniej przerwie. Wiem, że to powyżej nie przedstawia żadnego poziomu, ale liczę na to, że ponownie obudzę wyobraźnię i będzie jak dawniej.
Jak już możecie się domyślić opowiadanie ff, w którym występują niezastąpieni Bastillowcy. Każda opinia jest dla mnie ważna, a konstruktywna krytyka wręcz potrzebna.
Dziękuję :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz